Polecamy Państwa uwadze ciekawe rozmowy z artystami Opery Nova – światowej klasy śpiewakiem operowym Łukaszem Golińskim oraz naszym chórzystą „głodnym wciąż nowych wrażeń” Jakubem Zarębskim, a także barytonem Damianem Wilmą - nowym solistą Opery Nova.
Łukasz Goliński (z prawej) jako Marcello w „Cyganerii” Opery Nova Fot. Andrzej Makowski
„Wiele z tego, co dzisiaj prezentuję na scenach światowych, nauczyłem się w Bydgoszczy” – powiedział na antenie Radia PiK wybitny bas-baryton Łukasz Goliński, który do naszego miasta i Opery Nova wraca jak do domu. O spełnionym marzeniu, rolach i karierze śpiewaka operowego, będącej jak „niekończąca się opowieść”, można posłuchać w rozmowie Magdy Jasińskiej z naszym solistą. Zapis rozmowy znajdziecie Państwo TUTAJ.
Poniżej zamieszczamy rozmowę Alicji Polewskiej z Jakubem Zarębskim z zespołu Opery Nova, który z powodzeniem występuje w „numerach” rodem z teatru rozrywki.
Jakub Zarębski wykonujący piosenkę „Cyganek” podczas Koncertów Sylwestrowo-Noworocznych 2024/2025 Fot. Andrzej Makowski
Pierwsza była rola pantomimiczna, później niema. I oczywiście brawurowo zagrany Toni w „Księżniczce czardasza”. Na co dzień śpiewa pan w chórze, ale ostatnio zawładnął pan sceną podczas koncertów sylwestrowo-noworocznych popisowym numerem „Cyganek”.
Jestem artystą chóru i właśnie jako chórzysta dostawałem pierwsze zadania sceniczne. Potem pojawiały się partie solowe, ale nie ukrywam, że uwielbiam wszelką formę występowania na scenie i działania w różnych rolach, realiach, światach, kiedy można się sprawdzić w różnych konwencjach.
I taki był „Cyganek”?
To dla mnie jednak było zaskoczenie, bo szczerze mówiąc, nie bardzo wierzyłem, że się uda. To znaczy nie wierzyłem do końca Sebastianowi Gonciarzowi (reżyser koncertów - przyp. red.), kiedy mówił: uda się, zobaczysz, będzie super. Tak naprawdę gdzieś w środku myślałem sobie: pewnie to będzie taka zapchajdziura, żeby inni zdążyli odpocząć i się przebrać. Szczerze mówiąc, kiedy pędziłem po piosence przebrać się do następnej i usłyszałem w głośniku interkomu oklaski, a były dosyć rzęsiste - to się zdziwiłem i nie ma co ukrywać - ucieszyłem bardzo. Wyszło na to, że byłem chyba jedyną osobą, które nie wierzyła w ten numer. Przed próbami pytałem kilku znajomych, czy kojarzą „Cyganka”, niewielu kojarzyło. Tak po prostu gdzieś u reżysera pojawił się pomysł i zostałem Cygankiem. Nawet w domu - dzieciaki słyszały, kiedy przygotowywałem się do koncertu i niedawno w samochodzie zaczęły nucić słowa tej piosenki. Popatrzyliśmy na siebie z żoną i parsknęliśmy śmiechem.
Żona od zawsze przeżywa moje przygotowania. Kiedy słyszy się, jak na przykład artyści odbierający laury, dziękują rodzinie, małżonkom, to wydaje się to banalne, czysto kurtuazyjne, tymczasem to najszczersza prawda. W dzień spektaklu jestem „wyłączony”, nieobecny, działam na zwolnionych obrotach, jakby organizm sam wiedział, że wieczorem będę potrzebował wszystkich sił. A dzień po po prostu nie mam sił na nic. Czuję, że mógłbym patrzeć w jeden punkt, a tymczasem w domu czwórka dzieci, wożenie na zajęcia, robienie zakupów i tak dalej. Moja żona wspiera mnie jak może, odciąża aż czasami czuję się jak francuski piesek. Oczywiście nigdy nie mogę pozwolić sobie na pełen relaks, ale wiem, że jeśli wieczorem „odtrąbię” sukces, to w dużej mierze jest to zasługa właśnie żony.
Pierwszy zaśpiewany solo był Toni i artystki z variete.
To moja pierwsza poważna, pierwszoplanowa rola w Operze Nova. Postać hrabiego Toniego w „Księżniczce czardasza” zawsze mi się podobała. Można powiedzieć „chodziła” za mną, odkąd poczułem, że mógłbym zająć się śpiewem zawodowo. Od dziecka lubiłem występować i marzyłem o pracy w teatrze, ale w życiu nie myślałem, że wyląduję w teatrze muzycznym.
Z moim przyjacielem, Tadeuszem Szlenkierem - dziś znakomitym, uznanym w kraju i za granicą tenorem - graliśmy razem to przedstawienie w szkole muzycznej na ul. Bednarskiej w Warszawie. On Edwina, ja wcielałem się właśnie w hrabiego Boniego, bo tak oryginalnie nazywa się ta postać, więc kiedy w 2014 roku dowiedziałem się, że ta operetka będzie wystawiana w naszej operze, pomyślałem, że spróbuję. Gdy zaczęły się próby poszedłem - pierwszy raz w życiu - na trzecie piętro.
Do dyrektora Figasa.
I zapytałem, czy mógłbym spróbować. Jestem członkiem chóru, wszyscy znamy swoje miejsca i swoje role. Powiedziałem, że chciałbym sprawdzić, czy dam radę już w sposób profesjonalny zmierzyć się z tą postacią. Dyrektor nie miał zastrzeżeń, choć wtedy pewnie wątpił, czy mi się uda, bo obsada już była skompletowana. Odesłał mnie do reżysera i powiedział, że, jeżeli on się zgodzi, to proszę bardzo. Reżyser Wojciech Adamczyk, mistrz, człowiek wielkiej klasy i kultury nie bardzo wiedział co powiedzieć: nagle przychodzi do niego chórzysta i pyta, czy mógłby dostać szansę w roli solowej. Zaproponował, że wpuści mnie na chwilę na próbę po przerwie. Koniec był taki, że zaśpiewałem pierwszą premierę, więc chyba wykorzystałem szansę. Wojciech Adamczyk to reżyser, z którym chce się pracować non stop, reżyserował u nas także „Wesele Figara” i teraz tak naprawdę wszyscy czekamy, żeby mógł przyjechać raz jeszcze i żebyśmy znów mogli współpracować z nim przy kolejnym tytule. Miałem więc podwójnie trudne zadanie - rola, o którą prosiłem i reżyser, o którym można tylko pomarzyć. Byłem przeszczęśliwy, kiedy wypaliło. Toni mnie po prostu niósł po scenie, ale nie przypuszczałem, że to się skończy tak, że będę angażowany do różnych innych rzeczy. Myślałem, że będzie to jednorazowa przygoda, którą będę sobie do końca życia pielęgnował w pamięci.
Śpiewa pan tę rolę na zmianę z Szymonem Roną.
Szymon jest tenorem ja - barytonem, ale daję radę „w górach”, więc się wymieniamy. Początkowo było nas trzech, ale trzeci kolega nie czuł się dobrze w tej roli i zrezygnował. A my z Szymonem świetnie się bawimy, wspieramy i przypominamy o niuansach, bo premiera była już ładnych parę lat temu, a bydgoska „Księżniczka czardasza” to perełka, zresztą potwierdza to wielu gościnnych solistów. Jak każda operetka, wymaga szczególnej uwagi, by nie przekroczyć granic dobrego smaku. Nasza „Księżniczka” jest zrobiona tak, że można poczuć się jak w innym świecie, tym bardziej że reżyser przeniósł nas w klimat międzywojnia (uwielbiam ten okres) - scenografia, stroje, klimat - świetnie się to gra. Uważam, że my, artyści Opery Nova mamy ogromne szczęście, że zapraszani są do nas wybitni artyści, jeśli chodzi o reżyserię. Naprawdę tu byle kto nie wystawia spektakli. Czasami są dawane szansę nowym reżyserom, ale też nie do końca wierzę w to, że są to szansę dla kogoś zupełnie przypadkowego. Na przykład Jerzy Jan Połoński wpadł do naszej opery jak burza i wyreżyserował „Wesołą wdówkę”, a krótko potem „La serva padrona”- oba spektakle okazały się sukcesem. Nie mówię, że jesteśmy wiecznie skazani na sukces, ale jeżeli mamy do czynienia z takimi nazwiskami jak na przykład Robert Bondara (fenomenalny „Orfeusz i Eurydyka” w jego reżyserii to ostatnia premiera Opery Nova - przyp. red.), to dla nas, artystów jest zaszczyt, ale także duży komfort. Bondara to człowiek o niesamowitej wyobraźni, skromny, skupiony i zawsze bardzo dobrze przygotowany i prowadzi artystę w perfekcyjny sposób. Wszystkie jego spektakle robią wielkie wrażenie.
Jest też drugi biegun pana pracy - filmik o tym, jak zachować się w operze.
To dosyć śmieszne, bo ja na co dzień chodzę tylko w dżinsach i bluzie z kapturem, a tu nagle wymądrzam się jako arbiter elegantiarum. Wydaje się, że kulturę osobistą wynosimy z domu i każdy wie, jak się właściwie zachować, a jednak czasami się gubimy. Zawsze miałem nadzieję, że ludzie wchodząc do teatru, mają świadomość, że wkraczają do pewnego rodzaju świątyni. Może to zabrzmi górnolotnie i banalnie, ale tak traktuję teatr, operę, filharmonię. Od dziecka wpajano mi, że należy się odpowiednio ubrać i w nich zachowywać. To dla mnie dosyć naturalne, a tutaj pomysł, żeby pokazać na przykład jak przechodzić między rzędami. Dwa dni przed nagraniem, dostałem trzy strony tekstu, na szczęście okazało się, że wszystko będzie czytane z promptera. Poszło zadziwiająco sprawnie, a w czasie realizacji było sporo śmiechu i żartów, i ta luźna atmosfera chyba dała taki efekt.
Była wymarzona rola, była postać z zupełnie innej bajki i film o savoir vivre, co dalej?
Z żadną prośbą już chyba nie pójdę na dyrektorskie piętro, tak mi się wydaje. Pamiętam, jak kilka lat temu przed koncertami sylwestrowo-noworocznymi usłyszałem, że jedną z piosenek ma być „Bądź moim natchnieniem” Andrzeja Zauchy. Poprosiłem o możliwość zaśpiewania tego numeru, bo uwielbiam Zauchę. Zaśpiewałem tę piosenkę razem z Łukaszem Jakubczakiem i Przemkiem Zubowiczem. Koledzy dali radę, ale moim zdaniem ja - położyłem, i nie była tak dobra jak powinna być. Zaśpiewałem głosem postawionym, operowym, a tu trzeba było piosenki aktorskiej, tak jak w „Cyganku”. Wtedy jeszcze nie miałem takiej odwagi jak dziś. Teraz to już wiem. Obiecałem sobie, że już więcej o żadną piosenkę nie poproszę. Natomiast zawsze jeśli wyczytam w gablocie ogłoszeń swoje nazwisko przy nowym projekcie, to cieszę się bardzo i wiem, że zadanie wykonam z pełnym zaangażowaniem.
Sebastian Gonciarz mówi, że przydzielając państwu „numery”, stara się was niejako wytrącić z rutyny, bo coś w was zobaczył.
Pamiętam, jak Łukasz Goliński na pierwszych próbach do „sylwestrówek”, kiedy dowiadywał się, co będzie śpiewał, pod nosem mruczał, że nie, że on tego nie chce, a potem śpiewał tak, że nam szczęki opadały.
Trzeba pamiętać, że śpiewacy dbający o swój głos, nie bardzo lubią „wychodzić” z techniki śpiewu operowego. Nie znaczy to, że nie umieją, ale to nie wpływa za dobrze na głos śpiewaka, po prostu trochę boją się o swoje głosy. Zresztą Łukasz zawsze, cokolwiek by dostał do zaśpiewania na koncertach sylwestrowych, zrobi z tego cacko. Tak było z „Witaj Zosieńko” i „Walcem Embarras”, który śpiewał z Katarzyną Nowak-Stańczyk (ten utwór na koncertach sylwestrowych w 2024 r. wykonywali Magdalena Polkowska i Janusz Żak). Kiedyś po kryjomu, w pracowni akustycznej, zgrałem sobie ten koncert na DVD. Moja żona w domu przewijała w nieskończoność tę piosenkę. To kolejny przykład, że Gonciarz doskonale wie, co robi i nie boi się rzucać nas na głęboką wodę.
W karnawale gra pan Toniego w „Księżniczce...", a dalej - tylko chór?
Mam nadzieję, że nie tylko. Tak naprawdę to cały czas krążę między zespołami chóru, solistów, statystów i za tę możliwość jestem ogromnie wdzięczny. Kocham tę różnorodność. Zobaczymy, co przyniesie los, jestem wciąż ciekawy i głodny nowych wrażeń.
Źródło: „Express Bydgoski” nr 9 (24.01.2025 r.), autor - Alicja Polewska
Damian Wilma od sezonu artystycznego 2024/2025 jest solistą Opery Nova w Bydgoszczy
- Możliwość śpiewania tutaj, w Bydgoszczy, to jest więcej niż byłem sobie w stanie wymarzyć – przyznaje baryton Damian Wilma, którego w pierwszy weekend lutego br. na naszej scenie mogliście Państwo podziwiać jako Hrabiego Almavivę w „Weselu Figara” W. A. Mozarta.
Rodowity Kaszub zamieszkał w Bydgoszczy jako student… filologii polskiej, który jednak pragnął śpiewać i to profesjonalnie, ukończył więc bydgoską Akademię Muzyczną im. Feliksa Nowowiejskiego. Nie od razu myślał o śpiewie klasycznym, ale fascynacja operą zrodziła się niespostrzeżenie szybko!
Poznajcie Państwo nowego solistę Opery Nova Damiana Wilmę, który opowiedział o sobie redaktor Magdzie Jasińskiej podczas „Śniadania z muzami” na antenie Polskiego Radia PiK. Zapis audycji z 2 lutego 2025 r. (cz. 2 - od 12. minuty i 18 sek.) do wysłuchania pod linkiem: TUTAJ.
Już 15 lutego Damian Wilma zadebiutuje jako Orfeusz w popremierowym spektaklu naszej nowej operowej produkcji „Orfeusz i Eurydyka” Ch. W. Glucka w reżyserii i inscenizacji Roberta Bondary. Serdecznie zapraszamy!