Niezwykła realizacja Roberta Bondary opery Glucka „Orfeusz i Eurydyka" zachwyciła publiczność.
Zderzenie znanego mitu ze światem współczesnym, opowiedzenie historii kochanków przy pomocy pięknych głosów, układów choreograficznych, a nawet wyczynów kaskaderów. Do tego bardzo stylowo i punktualnie grająca orkiestra i świetnie brzmiący chór. Charyzmatyczna postać Orfeusza - śpiewana przez Janusza Żaka i tańczona przez Rafała Tandka. Prawdziwy majstersztyk...
Polskie Radio PiK, Magda Jasińska,
Wielki sukces „Orfeusza i Eurydyki"! Po premierze opery Glucka w Operze Nova
Muzyka Christopha Willibalda Glucka, dyryguje Przemysław Fiugajski. Jesteśmy w świecie Orfeusza, który opłakuje śmierć ukochanej Eurydyki. Jeszcze nie wiemy, jak odeszła. Widzimy tylko jego rozpacz. Szczerą?
Pytania kołaczą mi się po głowie przez cały czas trwania premierowego spektaklu opery Glucka. Ulegam opowieści, dotyka mnie żal Orfeusza, czuję smutek Eurydyki.
Wszystko zwielokrotnione, bo Robert Bondara każe nam się przejrzeć w kilku wersjach bohaterów - mistrzowsko zaśpiewanych przez duet Janusza Żaka i Magdaleny Czerwińskiej oraz subtelnie zatańczonych przez Rafała Tandka i Martę Wróbel (ale to nie wszystko, bo w pewnym momencie widzimy pięciu Orfeuszy znajdujących przemoczoną szatę Eurydyki, chwilę później nawet dziewięć par bohaterów). Zmulitplikowany jest też Amor (Agnieszka Nurzyńska - sopran i Mariia Nechosa - taniec).
Muzyka jest w tej interpretacji niezwykle delikatna, wyciszona, by emocje miały miejsce, by wybrzmiał ruch i głos. Szczególnie w scenach chóralnych (przygotowanie Kaja Potrzebska). Nim jednak chór zaludni scenę patrzymy na szary pejzaż; cmentarz? kamienie milowe życia? Diana Marszałek, autorka scenografii nie daje podpowiedzi, wzrok wodzi światło Macieja Igielskiego i zgaszony rozpaczą baryton Janusza Żaka. To już nie diaboliczny Mefisto z „Fausta”, to targany bólem (wyrzutami sumienia?), wkraczający boso w otchłanie Hadesu Orfeusz, wokół którego kłębią się Furie. Demony, ale i Erynie - boginie zemsty.
(...)
Spektakl utrzymany jest w jednej barwie, tylko suknia Eurydyki urzeka kolorem wody (kostiumy - Martyna Kander). Płynie w tańcu i na multimedialnym obrazie, kiedy ostatecznie dowiadujemy się, jak zginęła Eurydyka.
Dawno żadna opera nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. To nie tylko mistrzowsko opowiedziany mit o miłości, która kruszy bramy śmierci, ale przede wszystkim diagnoza naszej psychiki. Tego, jak bardzo lekceważymy emocje, a jesteś my słabi, rozedrgani, choć z pozoru gotowiśmy iść do piekła bram.
Niezwykły wieczór. Artyści osiągnęli mistrzostwo interpretacyjne, czego dowodem były długo nie milknące oklaski, kurtyna szła w górę kilka razy.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że na scenie pojawił się także Cerber - majestatyczny wilczarz irlandzki, który z nonszalancją prawdziwej gwiazdy przyjmował ten aplauz.
„Express Bydgoski”, Alicja Polewska-Matusewicz,
Szafirowy pantofel Eurydyki. Miłość a może ucieczka od niej. Premiera w Operze Nova w Bydgoszczy
Osadzony w antycznej Grecji mit o miłości Orfeusza i Eurydyki, na przestrzeni wieków inspirował wielu twórców. Miłość i śmierć, utrata bliskiej osoby to tematy aktualne w każdej epoce.
Tak też podszedł do dzieła Christopha Glucka wybitny choreograf i reżyser, Robert Bondara, tworząc spektakl bardzo czytelny dla współczesnego widza.
Orfeusz, po stracie ukochanej żony Eurydyki, nie waha się zstąpić do świata zmarłych, aby ją stamtąd wydostać. Tytułowi bohaterowie pojawiają się na scenie w kilku wcieleniach, grani przez tancerzy, kaskaderów i śpiewaków.
Ponadczasowość opowieści podkreślają, utrzymane w szarościach, kostiumy
Martyny Kander i prosta scenografia Diany Marszałek. Nad stroną muzyczną czuwa Przemysław Fiugajski.
TVP3 Bydgoszcz, Urszula Guźlecka,
Bydgoska premiera opery „Orfeusz i Euryduka”. Ponadczasowa opowieść o miłości silniejszej niż śmierć
Orfeuszu, Hades jest w tobie…
Minął tydzień od premiery Orfeusza i Eurydyki Christopha Willibalda Glucka w Operze Nova w Bydgoszczy (16 XI 2024), a ja wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem tego niezwykłego spektaklu. Pierwsze słowa, jakimi zdążyłam podzielić się z przyjaciółmi, odnosiły się do niezwykłej spójności tej realizacji, do podkreślenia wzajemnego dopełniania się warstwy muzycznej, choreograficznej i szeroko rozumianej wizualnej sfery dzieła. W realizacji Roberta Bondary (reżyseria i choreografia) nie odnalazłam jakiegokolwiek pęknięcia, nie było też zbędnego gestu, nadmiaru dekoracyjnego czy sprzeczności konwencji – był to bowiem spektakl TOTALNY, piękny i poruszający.
Historia trackiego śpiewaka i poety Orfeusza oraz jego ukochanej Eurydyki stanowiła jedynie pretekst do nadbudowania nad nią zupełnie innej narracji, do ukazania pogrążonego w patologicznej żałobie cierpiącego człowieka. Mity pozwalają bowiem na takie interpretacje – są opowieściami „wiecznymi”. Ongiś tłumaczyły otaczający świat, zawierały w sobie tajemnicę i elementy niewytłumaczalne, a operując określonym zasobem wyobrażeń pozwalały odczytywać się wciąż na nowo… Robert Bondara z historii o przezwyciężającej śmierć wielkiej miłości, szczególnie silnie inspirującej kompozytorów różnych epok, wydobył wątek ponadczasowy - trudnego doświadczenia emocjonalnego będącego konsekwencją śmierci bliskiej osoby. Kolejne etapy gojenia się „duchowej rany” stopniowo odsłaniane były przed widzami, by ostatecznie pozostawić ich jednak z szeregiem niedopowiedzeń i różnymi tropami interpretacyjnymi... Czy można bowiem jednoznacznie rozstrzygnąć, które z rozgrywających się na scenie sytuacji to projekcje psychiki bohatera, a co wydarzyło się naprawdę?
Zasiadamy na widowni. Na długo przed pojawieniem się dyrygenta obserwujemy – niczym w kontrowersyjnym reality show – dramat dwojga ludzi. Przebywają przy jednym stole, ale wydaje się, że każde żyje we własnym świecie. Ostatkiem sił próbują jeszcze walczyć o związek – kobieta z impetem uderza w stół, wchodzi na niego i kilkakrotnie zbliża się do krawędzi próbując skoczyć, ale z pomocą zawsze zdąża partner… Scena ta kontynuowana jest podczas wybrzmiewającej uwertury i wiemy już, jak bliscy współczesnym widzom są Orfeusz i Eurydyka, co znajduje swe ucieleśnienie w ich przepięknych, misternych kostiumach, łączących współczesność formy z draperiami właściwymi starożytnym chitonom (Martyna Kander). Z wszechogarniającą, szlachetną szarością strojów i scenografii (Diana Marszałek) kontrastuje biało-niebieska suknia Eurydyki. Pierwsze skojarzenie, nawiązujące zresztą do wymownego plakatu Diany Marszałek, to woda – szerokie ruchy tancerzy powodują, że fałdy sukni upodabniają się do fal. Ale niebieski to też kolor smutku, melancholii i depresji… czy to nie one ostatecznie popchną Eurydykę w otchłań wody? Ale nie będę zdradzała treści spektaklu – trzeba go po prostu zobaczyć.
Robert Bondara wykorzystał znany już zabieg, by emocje zawarte w tekście poetyckim dopowiadać bądź intensyfikować układami choreograficznymi z wykorzystaniem partii alter ego solistów. Postaci Orfeusza (Janusz Żak), Eurydyki (Magdalena Czerwińska) i Amora (Agnieszka Nurzyńska) multiplikowane są przez tancerzy; są nimi odpowiednio: Rafał Tandek, Marta Wróbel i Mariia Nechosa. Niekiedy jest ich znacznie więcej – odpowiednio do pogłębiającej się rozpaczy i niemożności zaakceptowania tragicznej prawdy. Wszystkie partie, wraz z biorącym udział w akcji chórem przygotowanym przez Kaję Potrzebską, zaśpiewane są pięknie (dodajmy - bez względu na pozycję, w jakiej reżyser nakazuje im śpiewać), z uwypukleniem oczekiwanej przez Glucka i postulowanej później w tekście reformy operowej - prostoty i szlachetności. Szczególnie dobrze brzmią efekty kolorystyczne wykorzystujące zjawiska topofoniczne i podzielony na grupy chór, którego śpiew dobiega z różnych miejsc sceny i orkiestronu. W pamięci pozostaje też partia orkiestry - wyważonej, dokładnej, zredukowanej po to, by zabrzmieć stylowo, odpowiednio do kanonów estetycznych przełomu baroku i klasycyzmu. Kierownik muzyczny spektaklu Przemysław Fiugajski dba o najdrobniejsze niuanse, rozciągając narrację fragmentów instrumentalnych do tego stopnia, że czas przestaje się liczyć, a słuchacze zatapiają się w przepięknych tematach muzycznych dzieła Glucka. Wzmiankowana wcześniej spójność to zasługa jego doświadczenia i wiedzy. Przemysław Fiugajski ma świadomość znaczenia tej wersji Orfeusza i Eurydyki oraz konsekwencji zmian, jakie w strukturę dzieła operowego wprowadził Gluck. Dzięki jego doświadczeniu, oglądając spektakl odnoszę wrażenie, że od tej opery (a przynajmniej tak dobrze zrealizowanej jej wersji) jest już bardzo blisko do XIX-wiecznej wersji dramatu muzycznego w jej odmianie włoskiej Giuseppe Verdiego i niemieckiej Ryszarda Wagnera.
W wykreowaniu dojrzałej, acz nieoczywistej wizji Roberta Bondary pomagają rozwiązania techniczne (w tym wielopoziomowa scena), a odkrywanie kolejnych etapów wędrówki, charakteryzowanie miejsc i napotykanych postaci oraz ilustrowanie stanów psychicznych bohaterów wzmagają multimedialne projekcje Jagody Chalcińskiej wraz z grą świateł reżyserowaną przez Macieja Igielskiego.Doskonałe wyważenie treści i formy, kontrast dobra i zła, jasności i ciemności wyrażonej także za pomocą muzyki powoduje, że przestajemy być wyłącznie obserwatorami i wkraczamy w świat przeżyć wewnętrznych bohaterów. Robert Bondara zastrzegał w wywiadzie, że nie chce na scenie oglądać śpiewaków czy tancerzy, że oczekuje takiego zaangażowania artystów, iż widz w kreowanych przez nich postaciach zacznie dostrzegać ludzi i ich uczucia. Uważam, że jego dążenie zostało w pełni zrealizowane, a repertuar bydgoskiej Opery Nova poszerzył się o znaczący tytuł.
Barbara Mielcarek-Krzyżanowska